Co wirtualna rzeczywistość może mieć wspólnego z inżynierią? Znawcy tematu odpowiedzą: niemalże wszystko. Nie chodzi tu tylko o urządzenia elektroniczne, wydajne procesory graficzne, systemy obliczeniowe, które potrafią przetwarzać ogromną liczbę informacji niezbędnych do tworzenia „wirtualnych światów”.
Coraz więcej firm skłania się do idei budowy cyfrowych prototypów. Cyfrowych, wirtualnych odpowiedników przedmiotów rzeczywistych, osadzonych w wirtualnych warunkach, będących ekwiwalentem rzeczywistości.
Cel jest oczywisty: redukcja kosztów związanych z procesem projektowania i wdrażania nowych produktów bez utraty możliwości „przetestowania” zaprojektowanego urządzenia, przedmiotu – w najróżniejszych warunkach.
Oprogramowanie CAD/CAM w coraz większym stopniu pozwala na zbadanie właściwości projektu jeszcze zanim opuści on „trzewia” komputerów. Co więcej, istnieją już programy pozwalające na dokładne zasymulowanie etapów wytwarzania danego detalu na określonym typie obrabiarki, mającej oczywiście swój odpowiednik w świecie rzeczywistym. Ale to nie wszystko.
Nakładem pracy wielu informatyków powstał zdumiewający twór nazwany „Second Life”. Wirtualny świat, w którym można umieścić swój „odpowiednik” i prowadzić niemalże drugie życie, realizować niedostępne marzenia – z tym małym zastrzeżeniem, że w wirtualnym świecie pieniądze potrzebne na realizację tych marzeń trzeba niestety wyciągnąć z własnej kieszeni – bynajmniej nie… wirtualnej.
Ale „Second Life” wykorzystywane jest także dla… spotkań zarówno towarzyskich, jak coraz częściej biznesowych. Osoby przebywające w różnych miejscach na świecie mogą spotkać się w tej alternatywnej, cyfrowej „rzeczywistości”. Mogą do niej wprowadzić cyfrowy prototyp urządzenia, maszyny, pojazdu, które mają być tematem takiego spotkania. Brzmi interesująco i pięknie, ale… na wszystko potrzebny jest czas. A tego ostatnio zaczyna brakować coraz bardziej.
Na pytanie skąd czerpać pomysły na nowe rozwiązania tak, by zyskać właśnie na czasie, odpowiem, iż znam wielu ludzi, którzy uważają, że „wszystko już było”. Muszę przyznać, iż sam bardzo często zgadzam się z nimi. Trudno bowiem odeprzeć rzeczowe argumenty w postaci patentów czy projektów nierzadko „z szuflady”, prezentujących koncepcje obecnie wykorzystywane w najnowszych zdawałoby się rozwiązaniach.
Dziedziną szczególnie obfitującą w tego typu przykłady jest motoryzacja. Bezstopniowe przekładnie, niezależne zawieszenia, systemy ABS, reflektory „śledzące” tor ruchu pojazdu, tworzywa sztuczne stosowane na coraz szerszą skalę… W takim ujęciu można mówić o „drugim życiu” wspomnianych rozwiązań. Coś, co wydawało się mrzonką – kilkanaście bądź kilkadziesiąt lat temu było, z obiektywnych względów, nieopłacalną i z pozoru ślepą uliczką – wróciło do obszaru rozważań współczesnej inżynierii. I realizowane jest w praktyce.
Jaki z tego morał? Nie lekceważmy porzuconych pomysłów…
Maciej Stanisławski
redaktor naczelny