Japońska metoda budowy funkcjonalnej samochodów (szerzej opisana w lutowym Design News) okazuje się być efektywniejsza niż praktykowane w europejskiej motoryzacji przywiązywanie równie wielkiej wagi do każdego detalu. Metoda obowiązująca na Starym Kontynencie – nazwijmy ją sobie: „wszystko pod hiper kontrolą” – jest wyrazem nadziei, że przy takim podejściu całość musi być imponująca.
Otóż przypomniałem sobie te prawidła przy okazji pewnych wydarzeń z rynku samochodowego w Polsce. I tak jak technika konstrukcyjna, jak wiemy, stara się wielokrotnie odzwierciedlać zjawiska występujące w naturze, tak mi z kolei kwestia wspomnianych wyżej metod konstrukcji (którą obrazowo oddaje hasło: lepsze wrogiem dobrego) przywiodła na myśl mechanizmy, które w naturze, a konkretnie w naszym społeczeństwie, można zaobserwować. Chodzi o sprawę importu używanych aut.
Wiosną, tradycyjnie już, organizowanych jest szereg imprez – targów, seminariów i konferencji, gdzie poruszane są zagadnienia istotne dla całego sektora przemysłu motoryzacyjnego, a wśród nich m. in. także: miejsce Polski na mapie europejskich producentów (i konsumentów) z branży motoryzacyjnej.
Na żadnej jednak z minionych imprez nie znalazłem ani słowa na temat analizy możliwości finansowych Polaków, albo symulacji rynkowych w branży według różnych założeń związanych z obciążeniami fiskalnymi i ubezpieczeniowymi. Trochę to dziwne, jeśli zważyć na fakt, że nie brakuje „w branży” głosów, połajanek i utyskiwań na naszych rodaków – że wciąż używane samochody zza granicy cieszą się u nas takim wzięciem. A więc wiemy już, że to krótkowzroczne, że to występek przeciw bezpieczeństwu na drogach, że złom i że w ogóle powinni tego zabronić! I ku temu właśnie zmierzają wysiłki lobby oferentów samochodów nowych. I jak wieść niesie, wysiłki te wydają się wkrótce zostać uwieńczone sukcesem (w postaci nowego, zaporowego podatku dla chcących sprowadzać używane samochody).
A dlaczego mało kto zastanawia się: czemu bardziej opłaca się ściągnąć używane auto zza granicy zamiast kupić samochód tutaj, niechby też i używany. Znów, jak to już jest w zwyczaju, zamiast z przyczynami, podejmowana jest walka z objawami. Dlaczego wobec tego wszyscy byliby święcie oburzeni na lekarza, który zalecałby róż do policzków na szkarlatynę? A czy podobnym działaniem nie jest operacja prowadzona przeciwko amatorom używanych aut zza granicy? Czy gdyby za te same pieniądze ludzie za granicą nie dostawali lepszych aut niż w kraju, to by je nadal spowadzali? Niby dlaczego? Na złość?
Wielu ludzi nie stać na nowe auta, więc może zamiast się na nich gniewać, że chcą jeździć używanymi, należałoby zrobić cokolwiek, aby jak najwięcej osób w naszym kraju mogło sobie pozwolić na nowy samochód. Bo inaczej całe to lobbowanie to w rzeczywistości będzie woda na młyn tych, którzy chcą wszystko regulować i mieć pod hiper kontrolą.
„W Polsce krawiec nie chce, aby syn jego był krawcem, chłop, aby był gospodarzem, cukiernik, aby był cukiernikiem…., a wszyscy chcą aby ich dzieci były urzędnikami” – pisał Cat Mackiewicz w 1933 roku. Czy nie brzmi to cokolwiek aktualnie? No, skoro tyle różnych grup zawodowych stara się oficjalnie i mniej oficjalnie zapewnić coraz szersze kompetencje i większy zakres władzy urzędniczej, to jak może być inaczej? Skoro coraz to nowe reprezentacje różnych sektorów gospodarki, na każdym niemal kroku chcą, aby rzeczywistość dokoła kształtowały nie inicjatywa, przedsiębiorczość i pomysłowość, ale protekcjonizm, nakazy urzędowe i ogromne ilości przepisów objaśniające każdą dziedzinę życia, to nie ma co się dziwić, że jest tak jak jest. Mnoży się
bowiem przez to warstwę społeczną (jak kiedyś, tak i dziś najsilniejszą), która nic nie wnosi w rozwój gospodarczy, która nic nie wymyśla – oprócz nowych utrudnień dla tych, którym się jeszcze coś chce, – ani nic nie produkuje – oprócz ton zadrukowanego papieru. Prosząc o ingerencję władz, wnosząc o zastosowanie szantażu finansowego wobec konsumentów zmotoryzowanych (aktualnie lub w niedalekiej przyszłości), czyli mówiąc krótko: o przymuszanie ich dekretami do kupowania określonych produktów (tu: nowych aut zamiast używanych, zza granicy) grupy te (reprezentanci „branży”) wykazują się niezwykłą gorliwością w umacnianiu urzędniczej klasy panujacej. Jakże obłudnie brzmi wtedy biadolenie, że mało jest u nas wysoko wykwalifikowanej kadry inżynierskiej (która zresztą w sporej części wyjeżdża za granicę – już nie po samochód ale za pracą), w zestawieniu z rzeczywistym działaniem.
Przed laty, wnikliwi analitycy życia społecznego mówili, że mamy w kraju najwięcej nauczycieli, choć może statystyki tego oficjalnie nie potwierdzały. „Ja cię nauczę!” – huczało rzeczywiście wokoło bardzo często. A że z przebranżowieniem nie jest tak łatwo, i nie każdemu się to udaje, to i dzisiaj, choć minęło już sporo lat, skłonności do pouczania innych nie są wcale w odwrocie. Tak też jest i w przypadku naszych samochodziarzy. Zaczynają być traktowani jak jacyś nierozgarnięci osobnicy, którym należy się pouczenie, co i jak mają robić ze swoimi pieniędzmi. Nie żadne tam używane zza granicy, tylko nowe i tyle. A jak się nie podoba, to autobusem jeździć, a jak! Albo rowerem, bo to i zdrowe i w Unii Europejskiej tak robią.
Tyle, że śmiesznie wtedy brzmią do znudzenia powtarzane na branżowych imprezach frazesy z cyklu promocja Polski za granicą, jako dobrego miejsca do inwestowania, do lokowania tu produkcji, montowni itd. Bo żeby pomagać w rozwoju, w tworzeniu, nie trzeba zaraz zajmować się przygotowywaniem świetnych warunków, udogodnień (najczęściej niestety zasługujących na cudzysłów) i pouczać wszystkich dookoła: co i jak ma być. Warto natomiast zacząć od przyswojenia sobie ważnej zasady lekarskiej (w dobie rozmaitych kuracji uzdrawiających przemysł, czy też recept na zbyt niski wzrost gospodarczy – jest to całkowicie uzasadnione!) – po pierwsze: NIE SZKODZIĆ!
Abyśmy się nie obudzili w kraju, w którym na jednego pracownika przypadać będzie kilku urzędników (każdy rzecz jasna od czego innego). Bylibyśmy wtedy prawdziwie „uregulowani”, jak trybiki w idealnej maszynie. To ci dopiero byłaby konstrukcja! I na pewno pod hiper kontrolą!
Autor: Tomasz Gerard